Głębia
Polscy pisarze bardzo często ulegają gatunkowych modom. Co ciekawe, dotyczą one zarówno debiutantów, jak i autorów znanych już na rynku. Mieliśmy wysyp polskich książek fantasy, był czas polskich horrorów, teraz najwyraźniej nastała moda na space opery. Jednym z takich tytułów jest „Głębia: Skokowiec” Marcina Podlewskiego, pierwszy tom wydanej w Fabryce Słów trylogii.
Autor kreuje ciekawy świat – po przeczytaniu pierwszych stron do głowy przyszło mi skojarzenie z serią gier komputerowych „Mass Effect”, ale szybko okazuje, że było ono mylne. Postapokalitpyczna wizja w „Głębi” przedstawia kosmos wyniszczony przez wieczne konflikty. Pusty Układ Słoneczny przywodzi na myśl pustynne pustkowia z „Mad Maxa”, a główny bohater i załoga jego statku – drużynę prawdziwych indywidualistów. Tworzą oni mieszankę wybuchową - różnice charakterów i odrębne cele są bardzo dobrze widoczne w czasie utarczek. Scysje te napędzają fabułę i jednocześnie wyraźnie nakreślają osobowość każdego z członków załogi.
Styl autora jest lekki i przyjemny, a ogromne ilości techno-gadki nie przytłaczają (choć jest ona momentami zbyt „nano” i „cyber” jak na mój gust). „Głębia” jest dobrym science-fiction, choć pod względem wymagań stawianych czytelnikowi daleko jej do klasycznego hard sci-fi. Okazała się świetnym czytadłem, przy którym odnajdą się zarówno zatwardziali fani podróży kosmicznych, jak i początkujący czytelnicy SF. Podlewski świadomie czerpie garściami z klasyków gatunku. Mamy nawiązania do „Diuny” w grach politycznych, maszyny niczym z Asimova, zakręcone i momentami porażające dialogi oraz pomysły rodem z książek Philipa K. Dicka, hakerskie sztuczki zaczerpnięte z Trylogii Ciągu Gibsona, a nawet absurdalny pomysł z genialnym dzieckiem-strategiem niczym z „Gry Endera” Carda. Dużo? A to dopiero początek, takiego puszczania oka do czytelnika mamy w książce wiele. Nie ujmuje to samej opowieści uroku, a jest miłym dodatkiem, którego tworzenie wyraźnie sprawiało autorowi przyjemność.
Na początku kariery pisarskiej trudno odnaleźć optymalne proporcje opisów i fabuły. Często jedna część musi ucierpieć na rzecz drugiej. U niedoświadczonego pisarza taka sytuacja doprowadza nie tyle do braku kontroli nad powieścią, a bardziej do zaburzania wspomnianych proporcji. W „Skokowcu” niestety przychodzi się nam z tym zmierzyć. Książka ma 700 stron – czyli odpowiednią ilość miejsca (nawet biorąc poprawkę na „fabryczną” książkę) aby nie tylko przedstawić bohaterów, miejsce i czas akcji, ale też dostarczyć odpowiedniej ilości wrażeń dla czytelnika. Tymczasem dostajemy minimalną ilość fabuły, która wystarczyłaby na zdecydowanie cieńszą książkę.
„Głębia: Skokowiec” na pewno jest jedną z najciekawszych polskich nowości SF. To przyjemna opowieść, która dodatkowo zachęca do sięgnięcia po klasykę gatunku poprzez liczne odwołania. Niedługo premiera drugiego tomu i mam nadzieję, że autor da z siebie jeszcze więcej – wszystkie składowe powieści Podlewskiego mi się podobały, ale odczuwam jednak pewien niedosyt. Zakończenie pierwszego tomu sugeruje, że w kolejnej części fabuła ruszy z impetem i na to właśnie liczę.