Norweskie dzienniki
Tym razem autor podjął się napisania cyklu powieściowego dla młodszego czytelnika. Książka była pisana przez 19 lat i widać efekty.
W nasze ręce trafia pierwszy tom przygód szesnastoletniego Pawła Koćko, którego poznajemy jako przeciętnego ucznia liceum i jego przyjaciela Maćka, wnuka Jakuba Wędrowycza. Przed nim rozciąga się perspektywa nudnych wakacji, kiedy nagle zostaje zabrany przez dwóch agentów KGB. W drodze na lotnisko porywają go agenci tajnej organizacji NTS i wysyłają do Norwegii. Akcja rozgrywa się w 1984 roku.
Książka ma przeciętną ilość stron i dzięki temu nie odstrasza. Fabryka Słów poprawiła jakość papieru, a tusz już nie rozmazuje się pod palcami. Inna jest również okładka, bardziej kolorowa niż dotychczas, ale ma nijakie odniesienie do treści. Na tejże okładce widzimy młodego chłopca nad brzegiem morza patrzącego smutnym wzrokiem, a w tle bliżej nieokreślony statek.
Kluczową rolę w tej historii odgrywa tożsamość głównego bohatera. Paweł mógłby uchodzić za zwykłego szesnastolatka, co prawda trochę skrytego i sprawiającego wrażenie nieobecnego, gdyby nie kocie oczy, psi węch i podskubywanie trawy.
Oprócz zdarzeń bezpośrednio z nim związanych mamy jeszcze wątek mikrobiologa Semena Miszczuka i jego córki Łucji. Dzięki temu powoli odsłaniana jest przeszłość Pawła i dowiadujemy się, kim tak naprawdę jest. Drugi wątek związany jest z rosyjską arystokracją dążącą do przywrócenia caratu w Rosji. Poboczne odnogi fabuły umiejętnie wplatane są między główne wydarzenia. Nie od razu wszystkiego można się domyślić. Czytelnik czuje, że to wszystko jest ze sobą powiązane, co sprawia, iż książka jest niezwykle wciągająca.
Tytuł książki zdradza formę powieści. Przed każdym podrozdziałem umieszczone są data i miejsce, została zachowana narracja pierwszoosobowa. To główny element wprowadzający tajemniczość, ponieważ wiemy tylko tyle, ile główny bohater. O nim samym dowiadujemy się z jego rozmów z innymi postaciami. Przyjęcie takiego typu opisu to zapewne przyczyna zdawkowych opisów, co według mnie stanowi wadę.
Zaletą "Norweskiego dziennika" jest natomiast humor przejawiający się przede wszystkim w dialogach między Maćkiem i Pawłem. Widać, że są one starannie dopracowane, choć miejscami mamy za dużo kolokwializmów. Dzięki dynamice akcji książkę czyta się bardzo szybko.
Powieść nie ma charakteru moralizatorskiego, ale wydaje mi się, że zawiera nutę refleksji nad życiem w takim socjalistycznym kraju, jakim była kiedyś Polska.
Cieszę się, iż Andrzej Pilipiuk odchodzi od wyeksploatowanego nad miarę tematu Jakuba Wędrowycza, gdyż "Norweski dziennik" tak samo jak antologia "2586 kroków" pokazują, że pisarz ten ma mnóstwo ciekawych i oryginalnych projektów. Autor powinien pisać przede wszystkim powieści, jako że wtedy może rozwinąć swoje pomysły, a bohaterowie nie są jednobarwni, nabierają więcej charakterystycznych cech. Dowodzi tego właśnie ta książka.